Archiwa blogu

Lądem do Phnom Penh

Jak wiele tracą ci, którzy po Azji poruszają się samolotami wiedzą tylko ci, którzy podróżują lądem. Samochód, motocykl czy autobus zamiast latania to gwarancja niezapomnianej przygody.

Wysoki, szczupły Khmer ubrany w niebieskie jeansy i białą koszulę zaczepia mnie tuż przed opuszczeniem Tajlandii na przejściu granicznym w Had Lek, w północno-wschodniej części kraju. – Podwieziemy cię do Koh Kong, pierwszego miasteczka po kambodżańskiej stronie granicy za 30 zł. – mówi. Grzecznie odmawiam i odbieram paszport ze stemplem potwierdzającym opuszczenie Krainy Uśmiechu. Ruszam w kierunku kambodżańskiego posterunku granicznego oddalonego o kilkadziesiąt metrów. Ze zdziwieniem zauważam, że mój oferent transportu idzie za mną nie okazując żadnych dokumentów. Parasol, który rozkłada nad moją głową, by ochronić mnie przed deszczem potęguje presję, by zaakceptować ofertę. Jest późne popołudnie i zależy mi, aby jeszcze tego samego dnia dotrzeć do stolicy kraju. Od mojego towarzysza dowiaduję się, że pierwszy autobus do Phnom Penh jest jutro rano, co zgadza się z informacjami z przewodnika. Nie stanowi to jednak, żadnego problemu, gdyż za jedyne 150 zł zostanę zawieziony samochodem. Próba zbicia ceny o połowę nie skutkuje. Akceptuję nienegocjowalną ofertę podwiezienia do Koh Kong.

Graniczne przygody

Przed kambodżańskim posterunkiem granicznym zostaję zatrzymany do kontroli lekarskiej. Starszy Khmer w białym kitlu potencjalnie będący lekarzem pyta jak się czuję, mierzy mi temperaturę elektronicznym termometrem i sporządza jakieś notatki. Domyślam się, że to próba powstrzymania epidemii świńskiej grypy lub jakiegoś innego ustrojstwa. W trakcie obowiązkowego badania za które należy uiścić opłatę w wysokości 2 zł, pomocnik lekarza przynosi wniosek wizowy i spisuje dane z mojego paszportu. Następnie prowadzi mnie do urzędnika imigracyjnego, który inkasuje 60 zł za wydanie kambodżańskiej wizy. 

- Ma Pan wielki problem! Tajski urzędnik imigracyjny chce, aby Pan wrócił – odzywa się nieznany głos za moimi plecami. – Węszę jakiś podstęp, ale grzecznie wracam do tajskiego punktu granicznego w towarzystwie mojego przyszłego kierowcy, do którego należał głos. Taj przegląda mój paszport i w pewnym momencie uśmiecha się szeroko. – Oj, przepraszam, widziałem, że twoja wiza wygasła w kwietniu i myślałem, że musisz zapłacić karę, bo nie wyjechałeś z kraju na czas. Ale widzę, że masz pozwolenie na pobyt do końca roku z możliwością powtórnego wjazdu – tłumaczy zakłopotany. – Mai pen rai (Nie ma problemu) – odpowiadam z szerokim uśmiechem.

Mój kierowca prowadzi mnie do starej, poobijanej Toyoty Camry – auta cieszącego się nadzwyczajną popularnością w Kambodży. Prawie wsiadłem do samochodu, gdy dogania mnie pomocnik lekarza żądający napiwku za wypełnienie wniosku wizowego. Przekomarzam się chwilę twierdząc, że nie prosiłem o pomoc i wniosek umiem wypełnić sam, ale ostatecznie wyciągam dwa złote. Wypełniacz wniosków chce 20 zł na co reaguję gromkim śmiechem. Zawiedziony przyjmuje ofertę.
Zatrzymujemy się na skrzyżowaniu i 10 minut czekamy na drugi samochód. Płacę ustalone 30 zł. Już mam opuszczać samochód, gdy dostaję kolejne żądanie napiwku. Wręczam kierowcy banknot w lokalnej walucie. – Daj mi dwa razy tyle proszę. Jestem dla ciebie miły, załatwiłem ci transport – mówi. Wzdycham ciężko i daję mu kolejny banknot. Przesiadam się do drugiego samochodu (kolejnej Toyoty Camry!). Tylne siedzenie zajmują trzy urocze, młode Khmerki. Siadam z przodu nadal dumając nad fenomenem przedniego siedzenia tylko do mojej dyspozycji. Jeśli miałbym z kimś dzielić przedni fotel to mam nadzieję, że rozmawialiśmy o ciężarówce, vanie lub co najmniej minibusie.

Jedyna droga

Po zmianie samochodu orientuję się, że naprzemienne operowanie tajskimi batami, kambodżańskimi rialami i amerykańskimi dolarami sprawiło, że nieświadomie dałem mojemu poprzedniemu kierowcy 20 zł napiwku efektywnie płacąc 50 zł za kilkukilometrowy kurs. Ruszamy w kierunku Phnom Penh. Po wszystkim, co czytałem o Kambodży – asfaltowa droga jest miłym zaskoczeniem. Kierowca jedzie szybko, okazyjnie zwalniając na dziurach wielkich jak po wybuchu miny lądowej. Kręta szosa raz wije się między górami porośniętymi lasami, by później przecinać ciągnące się po horyzont pola ryżowe. Sporadycznie mijamy pojedyncze, drewniane domki ustawione na wysokich palach chroniących parter przed zalaniem w trakcie trwającej właśnie pory deszczowej. Kłębiące się chmury, z których od czasu do czasu pada rzęsisty deszcz i sporadyczna mgła nadają mojemu pierwszemu kontaktowi z Kambodżą mistyczny wymiar.
Fascynuje mnie brak jakichkolwiek oznaczeń na drodze. Przez ponad dwie godziny nie ma ani jednego znaku wskazującego w jakim kierunku jedziemy. Nie ma też tablic informujących o odległości od jakiejkolwiek cywilizacji. Docieramy do Sre Ambel – małej wioski położonej nad rzeką. Kierowca urządza półgodzinny postój, w trakcie którego posila się w przydrożnej knajpie w towarzystwie moich trzech współpasażerek. Ja wykorzystuję okazję do zrobienia kilku zdjęć kambodżańskiej prowincji. Fotografuję kilka przydrożnych knajpek ulokowanych w szopach pokrytych mokrą strzechą, parę drewnianych domków na palach i most nad rzeką.
Pół godziny za Sre Ambel docieramy do skrzyżowania. Zauważam pierwszy znak wskazujący drogę do Phnom Penh. Nagle orientuję się, że brak jakichkolwiek oznaczeń do tej pory to efekt braku jakichkolwiek innych dróg między granicą, a Sre Ambel. Oszczędność po kambodżańsku.

Ostatni odcinek

Zatrzymujemy się po raz kolejny na poboczu. Przecieram oczy ze zdumienia, gdy mój kierowca siada między hamulcem ręcznym, a dźwignią zmiany biegów, by zrobić miejsce dla kolejnego pasażera. Z ciekawością, ale i pewnym niepokojem obserwuję ten niecodzienny spektakl. Nigdy w życiu nie widziałem, by za kierownicą osobowego auta siedziało dwóch dorosłych mężczyzn. Nagle dociera do mnie, o co chodziło w ekskluzywnej ofercie przedniego fotela tylko dla mnie…
Ostatni, blisko dwugodzinny odcinek do Phnom Penh jest bardziej ruchliwy. Za każdym razem, gdy wyprzedamy samochód, motocykl czy autobus, kierowca kilkukrotnie używa klaksonu. Nieraz wyprzedzamy pod górkę, na zakrętach i na podwójnej linii ciągłej. Jak (prawie?) każdy mieszkaniec regionu, kierowca wierzy, że figurki Buddy, ochronne talizmany i magiczne znaki na tapicerce są ważniejsze niż przepisy drogowe, umiejętności i zdrowy rozsądek. Zapadający zmrok, padający deszcz, wycieraczki słabo zbierające nadmiar wody z przedniej szyby i dość wątłe światła naszego pojazdu sprawiają, że zaczynam mieć wątpliwości czy dotrę do celu w jednym kawałku. Przez resztę trasy staram się zrelaksować i mocno uwierzyć, że wszystko i tak jest z góry przesądzone. Widok samolotów podchodzących do lądowania uświadamia mi, że musimy być blisko. Chwilę później moim oczom ukazuje się wielki napis “Welcome to Phnom Penh”. Kierowca wysadza mnie na nabrzeżu rzeki (Riverside) – najbardziej turystycznym miejscu stolicy. Ruszam w poszukiwaniu noclegu.

Odkrywając Siem Reap

Siem Reap to niewielkie miasteczko w północno-zachodniej Kambodży znane głównie jako baza wypadowa do okolicznych świątyń Angkor. Odwiedzając dumę narodową Khmerów warto spędzić choć jeden dzień odkrywając uroki miasta. Kilkugodzinny spacer po Siem Reap odkrywa piękną kolonialną i chińską architekturę budynków użyteczności publicznej w starej dzielnicy francuskiej (Old French Quarter) i w okolicach starego rynku. W samym mieście można podziwiać tradycyjne tańce Apsara lub zrobić zakupy w sklepach z tkaninami. Krótka wycieczka poza miasto odkryje między innymi farmy jedwabiu, pola ryżowe, wioski rybackie i ptasie sanktuarium położone nad jeziorem Tonle Sap.

Świątynie Angkor

Popularyzacja świątyń Angkor sprawia, że miasto w ostatniej dekadzie przeszło olbrzymią transformację, która jeszcze się nie zakończyła. Większość błotnistych dróg zastąpił asfalt, pojawiły się pięciogwiazdkowe hotele, a przy głównych drogach jak grzyby po deszczu wyrosły sklepy z pamiątkami i biura podróży. Główną atrakcją jest oczywiście Angkor Wat (Świątynia Angkor) znajdująca się na liście światowego dziedzictwa UNESCO. To najlepiej zachowany budynek świadczący o minionej potędze imperium Khmerów. Cztery wieże otaczające piątą symbolizującą mityczną Górę Meru otoczone są wielokilometrowymi murami pokrytymi wyrzeźbionymi scenami z hinduskiej mitologii. Zaledwie kilka kilometrów od Angkor Wat leży Angkor Thom – fascynujące ruiny królewskiego miasta zbudowane pod koniec XII wieku. Znane jest z obecności wielu pięknych świątyń i wysokiej Południowej Bramy.

Muzeum Narodowe

Wielbiciele muzeów powinni udać się do Angkor National Museum. Otworzone 12 listopada 2007 roku muzeum oferuje głębsze zrozumienie archeologicznych skarbów okolicy. W muzeum można podziwiać multimedialną wystawę “Złoty Wiek Królestwa Khmerów”. Inne wystawy poświęcone są historii Khmerów, cywilizacji i dziedzictwu kulturowemu. Zostały podzielone na osiem galerii takich jak: 1000 obrazów Buddy, Przed Angkorem: Cywilizacja Khmerów, Religia i Wierzenia, Wielcy Królowie Khmerów, Angkor Wat, Angkor Thom, Historia z Kamieni, Antyczne Kostiumy.

Muzeum Min Lądowych

Kolejną ciekawą atrakcją jest Kambodżańskie Muzeum Min Lądowych (Cambodia Landmine Museum) założone i zarządzane przez Aki Ra – byłego dziecięcego żołnierza Czerwonych Khmerów odpowiadających niegdyś m.in. za podkładanie min. Początki muzeum miały miejsce w ogrodzie jego domu w Siem Reap. Dziś muzeum znajduje się około 15 kilometrów od centrum miasta w kierunku Banteay Srei.

Centra handlowe po kambodżańsku

Fani klasycznych bazarków powinni odwiedzić Phsar Leu Thom Thmei (w wolnym tłumaczenie Nowy, Wyższy, Duży Bazar). Bazar jest bardzo popularny wśród mieszkańców handlujących czym się da. Zlokalizowany jest dwa kilometry od Siem Reap po prawej stronie Drogi Narodowej 6 podróżując z zachodu na wschód. Na Central Market w centrum miasta można kupić jedzenie, ubrania i biżuterię. Wśród turystów ogromną popularnością cieszy się Psar Chaa, gdzie można kupić rozmaite pamiątki. To także doskonałe miejsce, aby skosztować specjałów kambodżańskiej kuchni. Obok różnych odmian ryżu, suszonych ryb, wieprzowych kiełbasek, warzyw i owoców można także spróbować Prahok – tradycyjnej, sfermentowanej pasty rybnej. Niektóre stoiska sprzedają także pyszne, świeże bagietki i przyprawiane żaby, co wydaje się być spuścizną po francuskim kolonializmie. W jeszcze innych miejscach warto spróbować różnych khmerskich zup oraz potraw z czerwonymi papryczkami chili i orzechami. Wyprawa na Psar Chaa to uczta dla oczu, nosa i podniebienia.

Najstarszy klasztor w mieście

Spacerując wzdłuż rzeki Siem Reap można natknąć się na liczący około 500 lat klasztor Preah Prohm. To najstarsza tego typu placówka w mieście. Założony przez Króla Ang Chan miał na celu propagowanie Dharmy (nauk Buddy) i oferowanie schronienia mnichom, którzy przybywali do miasta. Świątynia powstała na przełomie XV i XVI wieku na gruntach należących do bogatej rodziny Ta Pum Yeay Rath. Słowna legenda głosi, że obiekt ten był uznawany za świętą rezydencję Preah Ang Chang-han Hoy, który był oświeconym mnichem żyjącym w XIV i XV wieku. – Wierzymy, że Khmerzy z każdej klasy społecznej przychodzili, by go wielbić. Nawet Król Ang Chan przychodził modlić się o zwycięstwo, gdyż królestwo nie cieszyło się stabilnością. – opowiada młody mnich kręcący się po świątyni. – Gdy królestwo odzyskało stabilność, bogata rodzina przekazała ten teren królowi, który utworzył tu klasztor Ta Pum Yeay Rath. W 1940 roku zmieniliśmy nazwę na Preah Prohm Rath Monastery. – dodaje. Tereny klasztorne to centralnie ulokowana buddyjska świątynia, ogrody, budynki mieszkalne i gospodarcze. Wszystko w azjatycko-buddyjskim stylu otoczone tropikalną roślinnością. W świątyni warto zobaczyć szereg pięknych obrazów przedstawiających sceny z życia Buddy,

Sieam Reap to zdecydowanie więcej niż wrota do świątyń Angkor i pierwsze, większe miasto przy granicy z Tajlandią. Będąc w okolicy warto poświęcić mu więcej uwagi.

Kambodża Sp. z o.o.

Według wielu rankingów Kambodża jest jednym z 40 najbiedniejszych państw na świecie, gdzie średni, miesięczny dochód na głowę mieszkańca nie przekracza 500 zł. Gdyby kraj należał do Unii Europejskiej, jego mieszkańcy już dawno wyciągnęli by ręce po dotacje i pomoc socjalną. W Kambodży ludzie muszą jednak radzić sobie inaczej.

30-letni Bourey zaczepia przyjaźnie obcokrajowców na tajsko-kambodżańskim przejściu granicznym w Had Lek. Wypytuje o rodzinę, powód pobytu w Kambodży i plan podróży. Oferuje podwiezienie do najbliższego miasteczka po drugiej stronie granicy, a nawet prywatny transport do Phnom Penh – stolicy kraju. Próba odrzucenia oferty skutkuje dalszą, przyjazną konwersacją, a także wspólnym spacerem do kambodżańskiego posterunku granicznego pod parasolem, który pojawił się znikąd wraz z pierwszymi kroplami rzęsistego, tropikalnego deszczu. „Obowiązkowe” badanie na obecność świńskiej grypy na granicy składające się z pytania “Jak się czujesz?” i zmierzenia temperatury elektronicznym termometrem kosztuje 2 zł. W międzyczasie pomocnik lekarza wypełnia banalny wniosek o kambodżańską wizę, za co później żąda 20 zł napiwku. Po krótkiej, lekko burzliwej konwersacji zgadza się jednak na jedną dziesiątą tej sumy.

35-letni Nhean – kierowca zorganizowany przez Boureya deklaruje, że jest przewodnikiem turystycznym i macha legitymacją, której ważność upłynęła dokładnie rok temu. – Moja licencja jest ważna, ale czas oczekiwania na nowy identyfikator w Kambodży jest bardzo długi – wyjaśnia z uśmiechem i niesłabnącą pewnością siebie. Oferuje obwiezienie po całej Kambodży za 100 zł za dzień plus koszty paliwa lub zorganizowanie transferu do Phnom Penh o 30% taniej niż jego jego szef Bourey. Druga oferta jest dwukrotnie droższa niż poranny autobus, ale oszczędza koszty noclegu w przygranicznej dziurze Koh Kong. Oszczędza także czas, gdyż całkowitym przypadkiem Sakngea –  czterdziestodwuletni kolega Nheana wyjeżdża swoim samochodem do Phnom Penh za 15 minut…

Za zorganizowanie wyprawy do Phnom Penh, Nhean prosi o 20 zł napiwku, co efektywnie zwiększa cenę transportu z granicy do Koh Kong o 80%. Mimo z góry uzgodnionej ceny za podróż do Phnom Penh – Sakngea także prosi o napiwek.

Phnom Penh

Recepcje w hotelach w stolicy to także biura podróży oferujące bilety autokarowe, wycieczki po mieście, a nawet noclegi w innych częściach kraju. Kierowcy motocykli, nieoznakowanych taksówek i tuk tuków (motocykli z naczepą dla pasażerów) niczym sępy polują na klientów przed wejściami do hoteli i popularnych barów. Kurs w jedną stronę do znajdującego się 17 km od miasta Centrum Ludobójstwa Choeung Ek znanego bardziej jako “Pola Śmierci” kosztuje zaledwie 15 zł. Trasa z Riverside, popularnego rejonu turystycznego do muzeum Tuol Sleng znanego także jako więzienie S-21 to 9 zł. Za 50 zł kierowca jednego z tuk tuków zgadza się pojechać do wioski Tuol Sambo oddalonej o 20 km od Phnom Penh, “Pól Śmierci” i Tuol Sleng. W każdej lokalizacji czeka na pasażera około dwóch godzin. – Teraz jest pora deszczowa i nie ma wielu turystów. Nie miałem pracy od czterech dni – wyznaje Rithisak, któremu bardziej opłaca się złapać jednego turystę na cały dzień niż pojedyncze kursy do popularnych atrakcji.

Siem Reap

Autokar relacji Phnom Penh – Siem Reap zatrzymuje się na zaimprowizowanym dworcu w centrum miasteczka. Ciężka żelazna krata zasuwa się za autobusem, by chronić bagaże pasażerów przed kradzieżą. Na małym, błotnistym terenie roi się od kierowców wszystkiego, co ma koła. Mężczyzna w błękitnej koszuli z logiem firmy autokarowej “Angkor Express” stanowczo odradza nocleg w polecanym przez przewodnik Lonely Planet “Popular Guesthouse”. – Pokoje są małe i ciasne. Cena wysoka. Proponujemy Greenhouse Guesthouse. Jedyne 21 zł za dobę za pokój z wiatrakiem i 45 zł za pokój z klimatyzacją. Darmowy transport! – mówi 27-letni Robean. W darmowym transporcie nie ma haczyka innego niż prowizja, którą dostaje kierowca od hotelu, do którego przywozi gości. Pokoje oferowane w Greenhouse Guesthouse są w niezłym standardzie, a niską cenę właściciel rekompensuje sobie nieco wygórowanymi cenami jedzenia w restauracji. Niektóre hotele oferowane przez kierowców znajdują się daleko od jakiejkolwiek cywilizacji, co zmusza turystę do przepłacania za posiłki. Greenhouse Guesthouse ulokowany jest jednak przy rzece, gdzie jest wiele restauracji dla każdego budżetu. Darmowy kierowca z Angkor Express oferuje całodniową wycieczkę tuk tukiem po Angkor Wat i innych świątyniach, z których znane są okolice Siem Reap. Dziesięciogodzinne tournee rozpoczynające się przed 5 nad ranem (aby zobaczyć porażający wschód słońca nad świątynnymi ruinami) kosztuje 45 zł. Włączenie do programu wizyty w oddalonym o 30 kilometrów od miasta, Kambodżańskim Muzeum Min Lądowych (The Cambodian Landmines Museum) zwiększa koszt transportu o 15 zł.

Angkor Wat

Po Angkor Wat i innych świątyniach krążą sprzedawcy zapraszający do swoich zaimprowizowanych restauracji i sklepów z pamiątkami. Koszty jedzenia są dość wysokie, a na stragan z pamiątkami warto przyjść z określoną suma pieniędzy. Zdolności negocjacyjne khmerskich kupców należą do jednych z najlepszych na świecie i chwilowy brak uwagi może zaowocować opuszczeniem świątyni z kilkoma torbami i pustym portfelem. W cieniu rzucanym przez starożytne kamienie czają się kilkuletnie dzieci i nastolatki także polujące na zagranicznych turystów. O ile jakość oferowanych przez nie drewnianych fletów, plastikowych wachlarzy i sznurkowych bransoletek na szczęście jest w najlepszym wypadku kwestionowalna, o tyle zimna woda jest zbawieniem w tropikalnym, kambodżańskim klimacie. Kierowca tuk tuka pracujący przecież dla Angkor Express to najlepsze źródło do zakupu biletu na podróż z Siem Reap do kambodżańsko-tajskiej granicy . Autobus, który miał odjeżdżać o 8:30, odjeżdża jednak 0 8:00. Bilet, który miał kosztować 25, kosztuje 30 zł. Wielki wygodny autobus Angkor Express zamieniony zostaje na 20-osobowego minibusa nieznanej firmy.

W spółce z ograniczoną odpowiedzialnością “Kambodża”, każdy może zrobić sobie lewy identyfikator, wydrukować logo firmy autokarowej na koszuli lub wysłać kilkuletnie dzieci, by handlowały z turystami. Podróżując po tym niezwykłym kraju warto wykazać się olbrzymią cierpliwością, zrozumieniem, ale i podziwem dla zaradności jego mieszkańców.

Miasteczko HIV

Najpierw musieli nauczyć się żyć z HIV/AIDS. Potem rząd eksmitował ich na wieś, by nie stanowili zagrożenia dla innych mieszkańców stolicy.

Tuk Tuk – motocykl z naczepą dla pasażerów zjeżdża z głównej, asfaltowej drogi do wioski Tuol Sambo. Kierowca z trudem przedziera się przez błoto powstałe po porannej ulewie. Mija szereg drewnianych domów, z których niektóre wyglądają jakby za chwilę miały runąć i zatrzymuje się przed niewielkim osiedlem ładnych, żółtych, murowanych domków. W czerwcu 2009 roku rząd Kambodży siłą eksmitował 40 rodzin zarażonych wirusem HIV bądź chorych na AIDS z Borei Keilla, jednej z dzielnic Phnom Penh – stolicy kraju. Oburzenie wielu organizacji zajmujących się prawami człowieka, a także liczne interwencje międzynarodowych mediów nie cofnęły tej niezrozumiałej decyzji, ale przyczyniły się do poprawy warunków życia mieszkańców “Kolonii AIDS”. Przynajmniej niektórych.

Opiekę nad obozem przejął Caritas, o czym świadczy murowana tablica przy wjeździe do “Miasteczka HIV”. Między pachnącymi nowością domami, na błotnistych drogach bawią się beztroskie, kilkuletnie dzieci – nieświadome zakażenia, choroby i losu jaki je czeka. Pozują do zdjęć, biegają i śmieją się wypełniając powietrze fałszywie pozytywną atmosferą. Przed domami suszy się pranie. Część mieszkańców ogląda telewizję w zaimprowizowanej, drewnianej szopie. Trzech najwyżej dwudziestoletnich chłopców smaży świeżo złapaną żabę. Zwyczajny dzień w Tuol Sambo. Podłużne, murowane domy podzielone są na indywidualne mieszkania z azjatycką (kucaną) toaletą, prysznicem i niewielkim aneksem kuchennym. Pokój nie ma więcej niż 15 metrów kwadratowych i dzielony jest przez 8-osobową rodzinę. Jedynym meblem jest mały, drewniany stoliczek z małym telewizorem. – Płacimy 30 dolarów amerykańskich miesięcznie. Po roku spłat mieszkanie będzie nasze – mówi 60-letni Ho. – Po eksmisji rząd dostarczał nam jedzenie przez trzy miesiące. Po tym czasie sami musimy dbać o siebie nawzajem. – dodaje.

Przed przymusową relokacją większość zarażonych prowadziła w miarę normalne życie. Niektórzy pracowali fizycznie, inni jako kierowcy motocyklowych taksówek, jeszcze inni jako sprzątaczki. Oderwani od cywilizacji nie mieli szans na znalezienie pracy w Tuol Sambo. Codzienna podróż do oddalonego o 30 kilometrów Phnom Penh także nie wchodzi w grę. Koszt transportu jest większy niż dniówka typowego pracownika w stolicy. – Mamy tu niewielkie pole ryżowe, które ledwo pokrywa zapotrzebowanie dla rodzin bez dochodów. Mamy też niewielki staw, gdzie hodujemy ryby – opowiada Ho. Tuż za domami oferującymi chorym lepszy standard życia niż w niejednej kambodżańskiej wsi jest spory, błotnisty teren zryty przez buldożery i ciężarówki. To tutaj powstaną mieszkania dla tych, którzy czekają w kolejce. Kilkadziesiąt metrów dalej stoi kilka zielonych, metalowych, podłużnych baraków. Tam mieszkali zarażeni HIV i chorzy na AIDS zanim świat spojrzał na ręce kambodżańskiemu rządowi. Wiele rodzin mieszka tam nadal, w oczekiwaniu na nowe domy Caritasu.

Przed zielonymi barakami dumnie powiewa flaga Kambodży. Cienkie metalowe ściany wyglądają tak, jakby można je przeciąć nożem. Na blaszanych prętach suszy się pranie. Goła ziemia, kałuże i błoto wskazuje, że konstrukcja niezbyt dobrze wytrzymuje tropikalną porę deszczową. Szybko nagrzewająca się blacha sprawia, że już po kilku minutach spędzonych w środku, po twarzy spływa pot. W barakach nie ma toalet i bieżącej wody. W zaimprowizowanej świetlicy socjalizują się mieszkańcy baraków. Rozmawiają, śmieją się i starają nie myśleć o chorobie. Jorani jest w siódmym miesiącu ciąży. Ma nadzieję, że jej dziecko urodzi się zdrowe. – Będziemy zajmować się nim aż do śmierci. Martwi nas to, że w pobliżu nie ma żadnej szkoły. Nawet gdyby była to i tak nikt nie przyjmie tam dziecka z HIV. – mówi. – Rząd pomagał nam jedynie trzy miesiące. Nie mam czasu, by myśleć o chorobie. Muszę cięzko pracować w polu, by utrzymać rodzinę. – dodaje Sovann, mąż Jorani.

- Grupując ludzi z HIV w mieszkaniach drugiej kategorii z dala od szpitali, usług i rynku pracy, rząd stworzył de facto Kolonię AIDS – mówi Shiba Phurailatpam z Sieci Ludzi Żyjących z HIV w Regionie Azja-Pacyfik (Asia-Pacific Network of People Living With HIV)

.

Raport przygotowany przez ONZ wskazuje, że z roku na rok coraz mniej osób cierpi z powodu HIV w Kambodży. Szacunki z 2008 roku mówią o ponad 67,000 dorosłych i blisko 4000 zarażonych dzieci. UNAIDS nadal jednak obawia się wybuchu epidemii zwłaszcza wśród populacji wysokiego ryzyka, do której zalicza się prostytutki, ich klientów i partnerów.

Na drewnianym stole imitującym łóżko leży kobieta. Zimny okład na czole i smutne jakby nieobecne oczy to dramatyczny obraz postępującej choroby. Mimo leków hamujących rozwój wirusa regularnie dostarczanych przez Caritas, Botum prawdopodobnie nie doczeka przeprowadzki. Kilka metrów dalej, na podobnym “łóżku” siedzi 41-letni Rithisak z 9-letnią córką – Kalliyan. – Nie wiem ile życia mi zostało. Może pięć lat, a może pięć miesięcy. Moja córka też jest chora. Żona już umarła. – Rithisak mówi przez łzy. -Chciałabym chodzić do szkoły jak inne dzieci, ale wiem, że mnie tam nie chcą. – dodaje smutnym głosem Kalliyan.

Tuż po przymusowej relokacji organizacja broniąca praw człowieka Human Rights Watch opublikowała list protestacyjny podpisany przez ponad 100 globalnych organizacji zajmujących się problem HIV/AIDS. List został wysłany do premiera i ministra zdrowia Królestwa Kambodży. List nazywa decyzję polityków “dyskryminacyjną” i “zagrażającą życiu”.

Jeśli chcesz pomóc mieszkańcom Tuol Sambo skontaktuj się z:

Caritas Cambodia
#47, St.198, Sangkat Boeung Pralith,
Khan 7 Makara, P.O.Box.123, Phnom Penh, Cambodia
Tel: (855)23 210 757 – (855)23 213
Fax: (855)23 216 258
caritas@caritascambodia.org
www.caritascambodia.org

Pola śmierci Choeung Ek

Skutki brutalnego reżimu Czerwonych Khmerów odpowiedzialnego za śmierć ponad dwóch milionów ludzi w w drugiej połowie lat 70-tych widoczne są do dzisiaj. Pola śmierci Choeung Ek to obok więzienia Tuol Sleng (S-21) obowiązkowy punkt na mapie każdego podróżnika pragnącego zrozumieć współczesną Kambodżę.

Motocykl z zadaszoną naczepą (kambodżańska wersja tuk tuka) zatrzymuje się przed bramą z napisem “Centrum Ludobójstwa Choeung Ek” wzniecając tumany kurzu. Tłumy żebrzących dzieci i ofiar min przeciwpiechotnych z pourywanymi kończynami blokuje drogę do wejścia. Za główną bramą roztacza się cichy, zielony, spokojny park z centralnie ulokowaną stupą upamiętniającą ofiary reżimu. W wysokiej na kilkanaście metrów stupie, za akrylowym szkłem spoczywa ponad 5000 ludzkich czaszek i dziesiątki tysięcy innych kości. W ciągu dnia na niższych poziomach szkło jest rozsunięte i ludzkie czaszki można zobaczyć bezpośrednio. Wiele z nich nosi ślady obrażeń zadanych przez oprawców.

Mały budynek w pobliżu Stupy mieści wystawę niechlubnych dokonań komunistycznego reżimu pod przewodnictwem Pol Pota. W środku są fotografie ofiar i ich oprawców, ludzkie czaszki i narzędzia eksterminacji takie jak młotki, zaostrzone kije i maczety. W pokoju obok mieści się sala telewizyjna z regularnie odgrywanym, 15-minutowym filmem na temat tragicznych wydarzeń w Choeung Ek i innych miejscach Kambodży.

Pola śmierci to niezliczona ilość miejsc w całym kraju, gdzie prawdziwi lub postrzegani wrogowie reżimu byli zwożeni, mordowani i zakopywani w latach 1975-1979 tuż po zakończeniu Wojny Wietnamskiej. Choeung Ek ulokowane 17 kilometrów od Phnom Penh – stolicy kraju to tylko jedno z nich – najbardziej znane. Minimum 200,000 ludzi zostało zamordowanych z zimną krwią przez Czerwonych Khmerów. Analiza 309 masowych grobów dokonana przez DC-Cam Mapping Program i Uniwersytet Yale mówi o minimum 1,386,734 ofiarach. Szacunki ilości osób, które straciły życie w konsekwencji polityki Pol Pota z włączeniem chorób i głodu mówią o 1.4 do 2.2 milionów ofiar. To 20-30% populacji 7-milionowej Kambodży.

Proces sądowy w reżimie Czerwonych Khmerów za mało znaczące występki o charakterze politycznym rozpoczynał się z reguły od ostrzeżenia od Angkar – rządu Kambodży w latach 1975-1979. Osoby, które otrzymały dwa ostrzeżenia były wysyłane na “re-edukację”, co w większości wypadków kończyło się śmiercią. Angkar zachęcał ludzi do spowiadania się ze swoich “przedrewolucyjnych grzechów i przestępstw” takich jak jakakolwiek działalność wolnorynkowa, kontakt z amerykańskim misjonarzem, zagraniczną agencją rządową lub pozarządową, kontakt z jakimkolwiek obcokrajowcem lub w ogóle ze światem zewnętrznym. Taka spowiedź miała gwarantować wybaczenie i wymazanie win. W praktyce oznaczała zesłanie do Tuol Sleng lub Choeung Ek na tortury i/lub egzekucję.

Ofiary były zakopywane w masowych grobach, których kilkanaście można zobaczyć w Choeung EK. Największe, zawierające niegdyś kilkaset ciał są zadaszone i oznaczone czytelnymi tablicami informacyjnymi. Mniejsze to porośnięte trawą doły w ziemi wykopane przez więźniów tuż przed ich egzekucją. W trosce o zapasy amunicji ofiary reżimu zabijano młotkami, nożami, maczetami, toporami, włóczniami lub zaostrzonymi kijami bambusowymi. Żołnierze dokonujący egzekucji byli najczęściej młodymi mężczyznami i kobietami z wiejskich rodzin.

Reżim Czerwonych Khmerów aresztował i w konsekwencji zamordował prawie wszystkich podejrzanych o kontakty z poprzednim rządem lub przedstawicielami obcych państw, a także profesjonalistów wielu branż oraz intelektualistów. Rodowici Wietnamczycy, Tajowie, Chińczycy, Czamowie (Kambodżańscy muzułmanie), kambodżańscy chrześcijanie i buddyjscy mnisi także byli celem reżimu.

Na zielonym, skąpanym w tropikalnym słońcu terenie Choeung Ek znajdują się dwa słynne drzewa. Jedno z nich określane mianem “magicznego” używane było do zawieszania na nim głośników, których zadaniem było zagłuszenie jęków i szlochów konających ofiar. Do drugiego drzewa oprawcy przyprowadzali dzieci. Chwytali je za nogi i rozbijali im głowy o pień drzewa, by następnie wrzucić je do jednego z masowych grobów.

Choeung Ek to miejsce, które najlepiej jest odwiedzić samemu i w ciszy bez pośpiechu przespacerować się po ścieżkach otoczonych trawą, która wyrosła karmiona ludzką krwią. Po okropieństwach hitlerowskiego obozu Auschwitz-Birkenau społeczność międzynarodowa krzyczała “NIGDY WIĘCEJ!”. Ale historia znów się powtórzyła w Kambodży, Ruandzie, Sudanie i innych miejscach. Ludzkość nie czerpie lekcji z przeszłych wydarzeń i morduje swoich braci i siostry w imię politycznych ideologii, które pod wpływem czasu lądują na śmietniku historii. Gdzie i za co będziemy mordować się następnie?

Jeśli powyższy materiał jest dla Ciebie ciekawy, pomocny lub dobrze napisany podziel się nim ze znajomymi klikając najpierw w tytuł artykułu, a następnie w jeden z przycisków umożliwiających pokazanie go znajomym na jednym z portali społecznościowych. Doceń proszę wysiłek jaki wkładam w tworzenie tego bloga i pomóż w jego rozwoju. Czekam również na Twój komentarz oraz maile z pytaniami i sugestiami. Najciekawsze z nich opublikuję w sekcji „Porady”. Z góry dziękuję!

Wzgórze trujących drzew

Na głównym placu rozbrzmiewają radosne głosy dzieci ubranych w identyczne biało-niebieskie mundurki. Wizyta w byłym liceum Chao Ponhea Yat zamienionym w więzienie i centrum przesłuchań przez Pol Pota, lidera Czerwonych Khmerów jest obowiązkowym punktem każdego, szkolnego programu. Zaledwie cztery miesiące po wygraniu wojny domowej władze nowego reżimu rozpoczęły przebudowę szkoły w jedno z najokrutniejszych więzień znanych ludzkości.

Pięć budynków zostało otoczonych płotem pod napięciem, klasy zostały zamienione w małe cele i sale tortur, a w oknach pojawiły się stalowe kraty i drut kolczasty, co miało powstrzymać potencjalnych uciekinierów i samobójców. Szacuje się, że w latach 1975-1979 przez kompleks przewinęło się od 17 do 20 tysięcy więźniów, w tym przynajmniej kilkudziesięciu obcokrajowców. Przesłuchania przetrwało jedynie 12 osób.

Na głównym placu znajduje się 14 identycznych grobów należących do ostatnich ofiar S-21. Jeden ze strażników zamordował więźniów, po czym zbiegł przed nacierającą armią, która wyzwoliła Kambodżę ze szponów zbrodniczego, komunistycznego reżimu. Na placu stoją także drewniane pale z grubymi sznurami, które wykorzystywane były przez szkołę do lekcji W-F. Gdy na miejscu szkoły powstało więzienie, sznurami pętano więźniów i podciągano ich do góry do momentu utraty przez nich przytomności. Gdy więzień tracił przytomność, jego głowa lądowała w beczce z brudną, śmierdzącą wodą, co natychmiast go cuciło. Przesłuchanie było kontynuowane.

Przed wejściem do “Budynku A” znajduje się tablica informująca o zasadach obowiązujących w więzieniu:

– Musisz dokładnie odpowiadać na pytania.
– Nie próbuj się wymigać.
– Nie próbuj ukrywać faktów robiąc wymówki, że to czy tamto.
– Zabrania ci się podważania moich słów.
– Nie bądź głupcem, gdyż jesteś człowiekiem, który ośmielił się podnieść rękę ne rewolucję.
– Musisz natychmiast odpowiadać na moje pytania bez tracenia czasu na refleksję.
– Nie mów mi o swoim niemoralnym zachowaniu lub esencji rewolucji.
– Nie wolno ci płakać, gdy jesteś bity lub poddawany elektryfikacji.
– Nie rób nic, siedź prosto i czekaj na moje rozkazy.
– Gdy nie ma rozkazów, siedź cicho.
– Gdy każę ci coś zrobić masz natychmiast wykonać polecenie.
– Nie mów, że jesteś rdzennym Khmerem, aby ukryć swoje sekrety lub fakt, że jesteś zdrajcą.
– Jeśli nie przestrzegasz powyższych zasad, będziesz długo bity elektrycznym sznurem.
– Jeśli złamiesz, którykolwiek punkt regulaminu dostaniesz 10 batów lub pięć uderzeń ładunkiem elektrycznym.

W dniu 27 kwietnia 2009 roku w trakcie procesu w ramach Trybunału Czerwonych Khmerów (Khmer Rouge Tribunal), jeden z głównych oskarżonych o pseudonimie Duch stwierdził, że 10 punktów regulaminu zostało sfabrykowanych przez Wietnamczyków, którzy utworzyli Muzeum Ludobójstwa Tuol Sleng.

Budynki Tuol Sleng dzisiaj wyglądają niemalże tak samo jak w 1979 roku po upadku reżimu Czerwonych Khmerów. Kilkanaście pomieszczeń zawiera tysiące czarno-białych fotografii prezentujących więźniów, którzy zginęli w S-21. Inne zawierają jedynie żelazną ramę łóżka oraz czarno-białą fotografię pokoju w stanie, w jakim zastali go Wietnamczycy. Fotografia przedstawia zniekształcone ciało więźnia przykutego do łóżka i zamordowanego zaledwie kilka godzin przed wkroczeniem wietnamskiej armii. W innych pokojach leżą żelazne kajdany na nogi, metalowe pojemniki na fekalia i przyrządy tortur. Wszystko to okraszone jest obrazami Vanna Natha – byłego więźnia Tuol Sleng. Obrazy portretują totury, jakim poddawani byli więźniowie. Do 2002 roku w jednym z pomieszczeń znajdowała się mapa Kambodży wykonana z 300 ludzkich czaszek i innych kości znalezionych przez Wietnamczyków na terenie więzienia. Dziś na jednej ze ścian widnieje wielkoformatowe zdjęcie okrutnej mapy, a czaszki niektórych ofiar można zobaczyć w gablotach w tym samym pomieszczeniu.

Więzienie Tuol Sleng zostało odkryte przez Ho Van Taya – korespondenta wojennego z Wietnamu. Smród gnijących ciał doprowadził Van Taya i jego kolegów do bram Tuol Sleng. Fotografie Van Taya dokumentujące to, co zobaczył, gdy wszedł na teren S-21 wiszą dziś na ścianach muzeum.

Nad Phnom Penh zapada zmrok. Muzeum zostaje zamknięte dla zwiedzających. Strażnicy zbierają się razem w biurze biletowym, by jak twierdzą chronić się przed duchami. – W nocy, widzimy spacerujący czarny cień – mówi Kim Sok, 25-letni strażnik muzeum. – Pewnego wieczora w 1979 roku siedziałem na ławce przed jednym z budynków. Duch w czerwonych spodniach ścisnął mnie tak mocno, że nie mogłem się ruszyć. Następnego dnia strażnicy znaleźli ciało kobiety w czerwonych spodniach – mówi Chey Sopheara, dyrektor muzeum. – Czasem śnią mi się duchy i proszą mnie o pomoc – podsumowuje Chum Mey, 79-letni mechanik i jeden z czterech żyjących, byłych więźniów Tuol Sleng – Wzgórza Trujących Drzew.

Jeśli powyższy materiał jest dla Ciebie ciekawy, pomocny lub dobrze napisany podziel się nim ze znajomymi klikając najpierw w tytuł artykułu, a następnie w jeden z przycisków umożliwiających pokazanie go znajomym na jednym z portali społecznościowych. Doceń proszę wysiłek jaki wkładam w tworzenie tego bloga i pomóż w jego rozwoju. Czekam również na Twój komentarz oraz maile z pytaniami i sugestiami. Najciekawsze z nich opublikuję w sekcji „Porady”. Z góry dziękuję!


			

Zrozumieć Kambodżę

Kambodża to kraj o tragicznej przeszłości, trudnej teraźniejszości i niepewnej przyszłości. Niektórym już na sam dźwięk wypowiadanej nazwy przechodzą ciarki po plecach. Zamknij oczy i powiedz szeptem: Kambodża…

Granicę przekraczam na pieszo w Had Lek, położonym w północno-wschodniej części Tajlandii, tuż nad Zatoką Tajską. Za 20 amerykańskich dolarów bez problemu dostaję wizę zezwalającą mi na miesięczny pobyt w Kambodży. Tuż po wbiciu stempla wjazdowego do paszportu wpadam w szpony jednego z kierowców, który za wygórowaną i nienegocjowalną opłatą podwozi mnie do pierwszej wioski po tej stronie granicy.

Jest późne popołudnie i zależy mi, aby jeszcze tego samego dnia dotrzeć do Phnom Penh – stolicy kraju. Niestety najbliższy autobus jest dopiero następnego dnia rano. Z odsieczą przychodzi mój kierowca, którego przyjaciel całkowitym przypadkiem jedzie akurat samochodem do Phnom Penh z trzema innymi pasażerami. Uzgadniamy cenę i kwadrans później podziwiam kambodżańską prowincję przez brudną szybę starej Toyoty Camry zmierzającej do mojego punktu docelowego. Pada deszcz, wycieraczki prawie nie zbierają wody, a kierowca jedzie bez świateł, wyprzedza pod górkę i na ostrych zakrętach. Bardzo staram sie uwierzyć, że liczne symbole ochronne i figurki Buddy obecne w samochodzie pomogą mi szczęśliwie osiągnąć mój cel.

Kontrasty w stolicy

– Nie mogłam znieść brudu w Phnom Penh. Po trzech dniach zrezygnowałam z dalszego zwiedzania kraju, spakowałam się i wróciłam do domu – napisała mi znajoma z Filipin, gdy ku swojemu zdziwieniu odkryła, że miasto mnie urzekło. Phnom Penh jest…niezwykłe. Z jednej strony poobijane samochody, zardzewiałe motocykle i stare tuk tuki (w Kambodży w wersji motocykla z naczepą dla pasażerów) przemykają chaotycznie po dziurawych ulicach. Wzdłuż ciasnych uliczek kłębią się domy i bloki mieszkalne, w których przeciętny Europejczyk nie zostawiłby nawet psa. Unoszący się w powietrzu kurz i piach potęguje negatywny wizerunek miasta. Z drugiej strony widać strzeliste, ociekające bogactwem, buddyjskie świątynie, nowowybudowane wille, przestronne place i pięciogwiazdkowe hotele.

Zrozumieć Kambodżę I

Jednym z kluczy do zrozumienia współczesnej Kambodży jest cofnięcie się do lat 1975-1979, kiedy to Pol Pot, lider Czerwonych Khmerów usiłował wymordować wszystkich intelektualistów, zniszczyć dobytki cywilizacji i zamienić Kambodżę w agrarną utopię, gdzie wszyscy pracują na roli. Cztery lata rządów Pol Pota posłało na tamten świat około dwóch milionów ludzi na skutek politycznych egzekucji, głodu i przymusowej pracy. Wydarzenia te znane są także jako Kambodżański Holokaust lub Kambodżańskie ludobójstwo.

Dwa miejsca w Phnom Penh szczególnie oddają charakter krawawych rządów Czerwonych Khmerów. Pierwszym z nich jest muzeum Tuol Sleng – tajne więzienie Pol Pota znane także jako S-21 (od ang. Security Prison 21). Z szacowanych 17 do 20 tysięcy więźniów, którzy przewinęli się przez Tuol Sleng przeżyło jedynie czterech. Dziś budynki S-21 wyglądają tak, jak ponad 30 lat temu, gdy elity Czerwonych Khmerów ratowały się ucieczką przed nacierającymi siłami wietnamskimi.

Niektóre pomieszczenia zawierają jedynie pozostałości rdzewiejącego łóżka i czarno-białą fotografię pokoju jaki zastali Wietnamczycy. Każda z fotografii obrazuje ciało torturowanego więźnia przykutego łańcuchem do łózka. Uciekający strażnicy zamordowali ostatnich 14 więźniów, których groby znajdują się na głównym placu Tuol Sleng. W innych pomieszczeniach znaleźć można fotografie więźniów, maszyny i przyrządy do tortur, a także obrazy przedstawiające torturowanych więźniów.

Drugim miejscem ważnym dla historii Kambodży jest Centrum Ludobójstwa Choeung Ek znane także jako Killing Fields. Pola śmierci to wiele lokacji w Kambodży (z których Choeung Ek jest najbardziej znane), gdzie w trakcie rządów Czerwonych Khmerów dokonywano masowego ludobójstwa. Ostrożne szacunki mówią o minimum 200,000 ofiar zbrodniczego reżimu. Analiza 309 masowych grobów dokonana przez DC-Cam Mapping Program i Uniwersytetu Yale wspomina o minimum 1,386,734 ofiarach.

Po wizycie w obu miejscach upamiętniających tragiczną historię Kambodży nadszedł czas, by zobaczyć inną twarz tego magicznego kraju.

Zrozumieć Kambodżę II

Złapałem autobus do Siem Reap – małego miasteczka będącego bazą wypadową do Angkor Wat – jednej z najbardziej spektakularnych świątyń na ziemi. Angkor Wat to najlepiej zachowany budynek wśród wielu innych pozostałości imperium Angkor – najlepszych czasów w historii Kambodży trwających od IX do XIII wieku. Angkor Wat to duma narodowa wszystkich Khmerów i główna atrakcja turystyczna Królestwa Kambodży. Wizerunek głównej świątyni widnieje na fladze narodowej, a głównym trunkiem jest piwo Angkor.

Krwawa historia sprzed zaledwie 3 dekad, wojny, głód i panująca obecnie bieda widoczna gołym okiem na każdym kroku zdaje się być kompletnie nieistotna wobec tego, co dla każdego Khmera jest oczywistością. – My zbudowaliśmy Angkor i przez 4 wieki panowaliśmy nad imperium ciągnącym się od współczesnego Myanmaru (Birmy) do Wietnamu. Nic i nikt nie może równać się z nami i naszymi osiągnięciami. –

Po samotnej eksploracji ruin Angkor, która sprawiła, że chwilami czulem się jak nieślubny syn Lary Croft i Indiany Jonesa odwiedziłem jeszcze Kambodżańskie Muzeum Min Lądowych oddalone o 30 kilometrów od Siem Reap. Kilka skromnych budynków to dzieło Aki-Ra – Khmera, który jako dziecko podkładał miny na polecenie Pol Pota. Dziś, jako dorosły mężczyzna i ekspert od min i ładunków wybuchowych pracuje jako saper pragnący uczynić swój kraj bezpieczniejszym dla jego mieszkańców. Aki-Ra twierdzi, że co pięć dni jedno dziecko ginie i jedno zostaje ranne w wyniku eksplozji miny. Założyciel muzeum ma więc nieustannie pełne ręce roboty.

Phnom Penh, tajne więzienie Pol Pota, Pola Śmierci, Siem Reap, Angkor Wat, Muzeum Min Lądowych i kambodżańska prowincja sprawiły, że moja Kambodża to kraj wielu kontrastów. Od wszędobylskiej biedy do religijnego bogactwa, od tragicznego cierpienia do dumy narodowej – Królestwo Kambodży to bez dwóch zdań kraj do głębszej eksploracji. A jaka jest Twoja Kambodża?

Jeśli powyższy materiał jest dla Ciebie ciekawy, pomocny lub dobrze napisany podziel się nim ze znajomymi klikając najpierw w tytuł artykułu, a następnie w jeden z przycisków umożliwiających pokazanie go znajomym na jednym z portali społecznościowych. Doceń proszę wysiłek jaki wkładam w tworzenie tego bloga i pomóż w jego rozwoju. Czekam również na Twój komentarz oraz maile z pytaniami i sugestiami. Najciekawsze z nich opublikuję w sekcji „Porady”. Z góry dziękuję!

Niebezpieczeństwo! Miny!

Choć od końca wojny w Kambodży minęło prawie 20 lat, miny lądowe wciąż zabijają Khmerów. Według różnych szacunków na drogach, polach i we wsiach wciąż znajduje się od czterech do sześciu milionów niewybuchów stanowiących śmiertelne zagrożenie zarówno dla mieszkańców jak i turystów. – 670 kilometrów kwadratowych kraju i 46% wiosek wciąż oczekuje na odminowanie – powiedział Hun Sen, kambodżański premier odbierając sprzęt saperski od rządu Japonii. Od utworzenia Cambodian Mine Action Centre 17 lat temu, kambodżańscy i zagraniczni saperzy zniszczyli prawie trzy miliony min. Raport Kambodżańskiego Czerwonego Krzyża mówi, że mimo to w latach 2008-2009, miny lądowe zabiły około 400 osób.

Bohaterska historia

Cambodia Landmine Museum Relief Fund to historia jednego, niezwykłego człowieka. Aki Ra, były dziecięcy żołnierz reżimu Czerwonych Khmerów w 1997 roku otworzył muzeum przy piaszczystej drodze tuż na obrzeżach Siem Reap w bezpośrednim sąsiedztwie świątyń Angkor. Kilka drewnianych straganów pokazywało jego kolekcję własnoręcznie rozbrojonych min, bomb i innych materiałów wybuchowych gromadzonych od 1995 roku. Od końca lat 90-tych Aki Ra kontynuował rozbrajanie min korzystając z treningu, który otrzymał jako saper ONZ w 1994 roku. Gdy Błękitne Hełmy opuściły Kambodżę, założyciel muzeum kontynuował pracę sapera na własną rękę poszerzając swoję kolekcję rozbrojonych niewybuchów. W 2000 roku muzeum stało się ważnym punktem odwiedzin dla dziennikarzy, fotografów i filmowców, którzy rozsławili obiekt na całym świecie.

W marcu 2001 roku Aki Ra poprosił The Cambodia Landmine Museum Relief Fund w Kanadzie o pomoc w utworzeniu oficjalnej organizacji pozarządowej. Celem CLMMRF była maksymalizacja efektów pracy młodego Khmera przy jednoczesnym zapewnieniu finansowej przejrzystości projektu. Od tamtej pory CLMMRF udzielało Aki Ra wsparcia prawnego i finansowego, aby utrzymać muzeum we wczesnych latach jego funkcjonowania. Organizacja pomogła także w przeprowadzce muzeum do nowej, lepszej lokalizacji. W 2003 roku CLMMRF w porozumieniu z Dr. Julie Rogers i drużyną jej studentów z Texas A&M University’s College of Architecture stworzyło projekt nowoczesnego muzeum. Projekt zawierał sierociniec dla dzieci poszkodowanych w wyniku eksplozji min lądowych, stołówkę, pokój do nauki, biuro i dom dla rodziny Aki Ra.

Nowo utworzona siedziba Cambodia Landmine Museum zaczęła przyjmować gości 22 kwietnia 2007 roku. To pierwsze tego typu w pełni akredytowane muzeum na świecie. Wizyta w muzeum jest w 100% bezpieczna, gdyż wszystkie elementy wystawy zostały rozbrojone, co zostało sprawdzone przez międzynarodowych inspektorów. Między 2004 a 2007 rokiem CLMMRF zorganizowało akredytowany trening saperski w International School for Security and Explosives Education (ISSEE) w Sailsbury, w Zjednoczonym Królestwie. Seria certyfikatów pomogła Aki Ra w stworzeniu własnej drużyny saperów.

Muzeum dzisiaj

30-minutowa przejażdżka motocyklem, tuk tukiem lub samochodem przez kambodżańską prowincję na obrzeżach Siem Reap w kierunku muzeum to okazja, by zobaczyć drewniane, rozpadające się domy, bose dzieci pracujące w polu i krowy pałętające się bezmyślnie po dziurawej drodze. Samo muzeum składa się z kilku małych budynków, w których można podziwiać rozbrojone niewybuchy, zdjęcia i fascynujące tablice informacyjne. Ciekawym elementem jest sztuczne pole minowe, gdzie można zobaczyć jak wyglądają różne rodzaje min i bomb w naturalnym środowisku.

Aki wraz z rodziną i dziećmi – ofiarami min, które wziął pod swoją opiekę chętnie opowiadają o swojej pracy odgrywając także 15-minutowy film przedstawiający wybuchowe problemy współczesnej Kambodży. Z filmu dowiadujemy się m.in., że rekord założyciela muzeum wynosi 36 rozbrojonych min w ciągu godziny. Tuż za ogrodem z telewizorem znajduje się niewielki sklep z pamiątkami. Dochód ze sprzedaży gadżetów przeznaczony jest w całości na pracę muzeum i saperskiej aktywności Aki Ra. Zaledwie dwugodzinna wizyta to wartościowa lekcja o jednym z najpoważniejszych problemów współczesnej Kambodży. Zwiedzając Angkor Wat, warto poświęcić trochę czasu na odwiedziny tego niezwykłego miejsca.

Jak możesz pomóc?

1. Odwiedź http://www.cambodialandminemuseum.org/donate.html i dokonaj darowizny na muzeum lub projekt budowy szkół w rejonach wiejskich, gdzie szkoły nie istnieją.

2. Aby wesprzeć saperską aktywność Aki Ra odwiedź http://www.cambodianselfhelpdemining.org

3. Aby wesprzeć szereg inicjatyw edukacyjnych powiązanych z CLMMRF odwiedź http://www.projectenlighten.org

4. Aby odbyć praktyki w muzeum odwiedź http://www.cambodialandminemuseum.org/volunteer.html

5. Odwiedź http://www.cleanupsoap.com/ i kup mydło w kształcie miny lądowej.

6. Będąc w Siem Reap, odwiedź muzeum i zrób zakupy w sklepie z pamiątkami.

Jeśli powyższy materiał jest dla Ciebie ciekawy, pomocny lub dobrze napisany podziel się nim ze znajomymi klikając najpierw w tytuł artykułu, a następnie w jeden z przycisków umożliwiających pokazanie go znajomym na jednym z portali społecznościowych. Doceń proszę wysiłek jaki wkładam w tworzenie tego bloga i pomóż w jego rozwoju. Czekam również na Twój komentarz oraz maile z pytaniami i sugestiami. Najciekawsze z nich opublikuję w sekcji „Porady”. Z góry dziękuję!

Azja Południowo-Wschodnia poza utartym szlakiem

Ostatnio otrzymałem takiego maila:

„(…)Planuję się wybrać do Kambodży i Laosu na miesiąc prawdopodobnie w styczniu/lutym albo ewentualnie w czerwcu. Sporo czytałem w internecie, że oba kraje są już troche wyeksplatowane i skomercjalizowane, co mnie niepokoi. Chciałbym przede wszystkim się dowiedzieć czy znajdę tam jeszcze miejsca nieskaleczone turystyką, gdzie mógłbym cieszyć się malowniczą przyrodą i dzikością? 🙂 Interesują mnie też wyspy Kambodży: Koh Thonsay, Koh Rong, Ko Tang, może wiesz coś o nich czy nie są jeszcze skomercjalizowane i czy nie zobaczę na nich turystów ? Ewentualnie czy mógłbyś mi jeszcze jakieś miejsca polecić godne zobaczenia, może coś nietypowego, niepopularnego ( na pewno masz spore doświadczenie ). Czekam z niecierpliwością na odpowiedź. (…)”

Oto moja odpowiedź:

O miejsca nieskażone turystyką w obu krajach coraz trudniej, ale przy odrobinie szczęścia będziesz się dobrze bawił. W Kambodży wybierz się na północny-wschód kraju zaczynając w Phnom Penh. Tam będzie relatywnie najspokojniej. I o ile dobrze pamiętam możesz stamtąd też wjechać lądem do Laosu. Na wyspy które wspominasz niestety nie udało mi się dotrzeć. Angkor Wat to oczywiście turystyczny cyrk, no ale jak juś się jest w Kambodży to chyba trzeba się wybrać. Jesli poszukujesz profesjonalnego agenta podróży w Kambodży to polecam Ci www.eurasietravel.com.kh – pracowałem z nimi i są na serio nieźli. A jak chcesz jeździć sam to i tak odwiedź ich stronę. Mają kilka programów, z których możesz zaczerpnąć trochę pomysłów. Pogodowo lepszy czas na podróż to styczeń/luty. W czerwcu zaczyna padać, ale z kolei będzie mniej ludzi. W zwiedzaniu deszcz nie przeszkadza gdyż pada z reguły krótko i intensywnie, ale plaże już nie robią takiego wrażenia.

Jeśli chcesz zupełnie się odciąć od masowej turystyki w regionie to polecam Birmę. Poza „wielką czwórką” czyli Yangon-Mandalay-Bagan-Inle Lake, turystów w zasadzie nie uświadczysz. A nawet i w tych miastach jest ułamek tego, co w Kambodży i Laosie. No i plaża Ngapali była prawie pusta jak dotarłem tam w styczniu tego roku. W Wietnamie zdaje się jest trochę mniej turystów niż w Kambodży i Laosie. Lepiej też jest w Malezji, zwłaszcza na Borneo i w Indonezji w zasadzie wszędzie poza Bali.

Masz pytania? Problemy? Potrzebujesz pomocy? Napisz do mnie, a z przyjemnością odpowiem!


W świątyniach Angkor

“Jedna z tych świątyń rywalizują ze świątynią Salomona i wzniesiona przez jakiegoś antycznego Michał Anioł zajmuje zaszczytne miejsce wśród naszych najpiękniejszych zabytków. Jest wspanialsza niż cokolwiek co został nam po Rzymie i Grecji i stanowi smutny kontrast wobec barbarzyństwa jakie dokonał się w naszym kraju.”
– Venerable Vodano Sophan Seng

Irytujący głos budzika zrywa mnie na równe nogi o 4 rano. Kilka przekleństw pod nosem i zimny prysznic przywraca mnie do stanu używalności. Do plecaka pakuję aparat i akcesoria, 2-litrową butelkę wody i niewielki ręcznik do wycierania potu z twarzy. Przed wejściem do Greenhouse Guesthouse, w którym się zatrzymałem czeka już na mnie kierowca tuk tuka.

Pędzimy po opustoszałych, ciemnych ulicach Siem Reap w kierunku Angkor Wat – najpopularniejszej ze świątyń powstałych w XII wieku, gdy imperium Angkor ciągnęło się od współczesnej Birmy do Wietnamu. Kompleks był zbudowany dla króla Suryavarmana II,  pełniąc rolę stolicy i świątyni narodowej. Jako najlepiej zachowana z okolicznych świątyń zachowuje religijne znaczenie – najpierw w hinduizmie jako miejsce czci boga Wisznu, a później w Buddyzmie. Ocalałe ruiny to wzór wysokiej, klasycznej zabudowy w Khmerskiej architekturze. Angkor Wat to symbol narodowy Kambodży obecny na fladze narodowej od 1863 roku. To także główna atrakcja turystyczna kraju.

Pęd chłodnego, porannego powietrza przyjemnie orzeźwia twarz. Na rogatce płacę ok. 60 zł za jednodniowy wstęp, daję się sfotografować i odbieram bilet ze zdjęciem. Kilka minut później na horyzoncie widzę kilka niskich, strzelistych wież wciąż spowitych mrokami nocy. Ruszam w ich kierunku obserwując z fascynacją jak noc niechętnie ustępuje nadciągającej jasności dnia. Stąpam ostrożnie po ukruszonych schodach i nierównych, starodawnych chodnikach robiąc kilka zdjęć. Dla tej spektakularnej gry światła warto było wybudzić się z błogiego porannego snu.

Konstrukcja Angkor Wat zdaje się bazować na wczesnej architekturze południowych Indii, gdzie centralna część kompleksu jest domem bogów w hinduskiej mitologii. Fosa i zewnętrzne mury długie na ponad 3.5 kilometra zawierają trzy kwadratowe galerie, każda umieszczona wyżej niż następna. W centralnej części byłej stolicy dumnie pręży się pięć wież ustawionych jak punkty na 6-ściennej kostce do gry. Angkor Wat jako jedyna świątynia w tym terenie zwrócona jest na zachód. Naukowcy są podzieleni czy ma to istotne znaczenie. Ciesząc się relatywną pustką wśród nagrzewających się powoli murów rozkoszuję się wzniosłością i harmonią budowli, a także podziwiam posągi licznych dewatas (duchów-strażników). Za namową starszego Khmera składam ofiarę przed jednym z licznych posągów i opuszczam świątynię przed ósmą rano. Po drodze do wyjścia mijam liczące kilkadziesiąt rozkrzyczanych osób, zorganizowane wycieczki z Chin, Japonii i Korei. Oddycham z ulgą, że udało mi się zobaczyć dumę Kambodży przed przyjazdem cyrku.

Świątynia Bajon

Kilka kilometrów dalej moim oczom ukazuje się chaotyczna góra kamieni wśród drzew. Mniejsza i z daleka nie tak pociągająca jak Angkor Wat, świątynia Bajon odkrywa swoją twarz, a właściwie 216 gigantycznych, kamiennych twarzy z każdym krokiem w jej kierunku. Wielu naukowców twierdzi, że ponad dwie setki twarzy to portrety króla Jayavarmana VII, za którego panowania powstała budowla. Inni twierdzą, że twarze należą do bodhisattwy (oświeconego) współczucia zwanego Awalokiteswarą lub Lokeswarą. Obie hipotezy nie wykluczają się wzajemnie. Świątynia zorientowana jest na wschód i położona jest dokładnie w centrum Angkor Thom – ostatniej stolicy potężnego imperium Khmerów. Świątynia inaczej niż w przypadku Angkor Wat nie jest otoczona ani fosą ani murami. W budynku podziwiam dwa zdobione mury i wysoki taras.

W porównaniu do poprzedniej świątyni pełnej otwartych przestrzeni Bajon sprawia klaustrofobiczne wrażenie. Prasat Bayon powstała pod koniec XII lub na początku XIII wieku jako oficjalna, narodowa świątynia Króla Jayavarmana VII w tradycji buddyjskiej Mahajana. Po śmierci króla obiekt był kilkukrotnie modyfikowany w zależności od religijnych preferencji kolejnych hinduskich i buddyjskich (w tradycji Terawada) władców tych ziem. Włóczę się chwilę po mniejszych, choć równie fascynujących obiektach Angkor Thom jak Baphuon, Phimeanakas czy Taras Słoni. Napastowany przez dzieci próbujące sprzedać mi wszystko od wody do picia, wachlarza i drewnianego fletu, po pocztówki, bransoletki i figurki Buddy. Ewakuuję się do mojego tuk tuka.

Ta Prohm

Około kilometra na wschód od Angkor Thom leży świątynia Radżawihara znana obecnie jako Ta Prohm. Zbudowana na przełomie XII i XIII wieku przez króla Jayavarman VII jako klasztor i uniwersytet buddyjski w tradycji Mahajana. Być może na szczęście dla odwiedzających Ta Prohm praktycznie nie była modyfikowana przez ostatnie 700 lat. Fotogeniczna kombinacja drzew wyrastających z ruin otoczonych dżunglą sprawia, iż jest to jedna z najczęściej odwiedzanych świątyń Angkor. Potężne korzenie drzew z powodzeniem odzyskujące wykradzioną im przez człowieka przestrzeń robią piorunujące wrażenie. Niestety bieżący rok może być ostatnią szansą na zobaczenie spektakularnego widowiska natury walczącej z człowiekiem. Władze biorą się za wielkie sprzątanie. Wiele roślin, a także niektóre drzewa są usuwane. Na terenie widoczny jest dźwig, a w wielu miejscach robotnicy odbudowują świątynię od podstaw. Drewniane pomosty i platformy otoczone linami blokują dostęp do niektórych, ciekawych elementów konstrukcji.

Zafascynowany światłem bijącym z jednego z tuneli, udaję, że nie zauważam zakazu wstępu do jednej z części kompleksu. Po kilkudziesięciu metrach rozkrzyczanych turystów już nie słychać. Siadam na kamieniu przed starym, zaniedbanym, buddyjskim ołtarzem. Jedynie wciąż tlące się kadzidło sugeruje, że nie dawno przechodził tędy człowiek. Z kontemplacji wyrywa mnie ruch, który zauważam kątem oka. Zaledwie trzy metry ode mnie na jednym z kamieni zauważam prawie metrowego, zielonego węża. Prawdopodobnie nieświadomy mojej obecności sunie powoli w moim kierunku. Instynkt podpowiada mi, że ewakuacja to lepszy pomysł niż próba pstryknięcia zdjęcia.