Jak do Wietnamu leciałem, czyli jak załatwić wizę w pół godziny

– Proszę Pana, ale pańska wiza jest ważna od 16 kwietnia. Dzisiaj jest 12…

Lądowanie w Sajgonie. fot. Życie w tropikach

Lądowanie w Sajgonie. fot. Życie w tropikach

Te kilka słów wypowiedziane przez dziewczynę w czerwonym mundurku Air Asia obudziło mnie natychmiastowo po raczej krótkiej i bezsennej nocy w Tune Hotel przy Kuala Lumpur International Airport. Większość ludzi potrzebuje wizę aby dostać się do Wietnamu i ja nie jestem wyjątkiem. Mogłem aplikować w ambasadzie Wietnamu w Yangonie, albo załatwić sobie visa-on-arrival przez Internet. Wybrałem drugą opcję z wygody, lenistwa i braku ochoty na spędzenie dwóch dni w ambasadzie, co przydarzyło się mojej dziewczynie gdy aplikowała o wizę do Malezji przed birmańskimi obchodami nowego roku. Chciałem także sprawdzić jak wietnamska visa-on-arrival działa w praktyce. Użyłem firmy My Vietnam Visa, zapłaciłem US$20 i dostałem papiery potwierdzające przyznanie visa-on-arrival na drugi dzień

Patrzyłem na dokumenty z niedowierzaniem. Widniało na nich jak byk, że mogę wjechać do Wietnamu nie wcześniej niż 16 kwietnia, czyli za cztery dni. Kilka ostatnich tygodni w pracy było tak szalonych, że mogłem obwiniać tylko siebie. Musiałem źle podać daty na formularzu. No chyba, że My Vietnam Visa zrobili błąd, a ja nie sprawdziłem. Podróżowanie jest jak jazda samochodem. Im bardziej jesteś doświadczony, tym mniej starannie się przygotowujesz.

Po cichu zakładałem, że uda mi się przekonać wietnamskich urzędników imigracyjnych by mnie wpuścili. Moje desperackie próby przekonania dziewczyny z Air Asia, że mnie wpuszczą spełzły jednak na niczym. Jedyne, co miała do powiedzenia to, że service desk może będzie w stanie mi pomóc. Udałem się tam natychmiastowo. Kolejny przedstawiciel Air Asia o imieniu Jeffri Umar wysłał maila do swojego odpowiednika w Sajgonie, żeby tam sprawdzili z władzami imigracyjnymi czy mogę wjechać do kraju przed czasem. Cenny czas do mojego lotu upływał nieubłagalnie a ja zacząłem zastanawiać się na opcjami jakie mam.

Zakładając, że i tak muszę być w Kuala Lumpur 16 kwietnia, mogłem po prostu zostać w mieście. Chociaż znam je bardzo dobrze, bo spędziłem tu kilka miesięcy, opcja ta nie była najgorsza biorąc pod uwagę silny sentyment jaki mam do malezyjskiej stolicy. Kolejną opcją był lot do Kota Kinabalu w malezyjskiej części Borneo, które z niejasnych powodów przyciągało moją uwagę od jakiegoś czasu. Alternatywnie mogłem polecieć do Brunei, które jest drugim krajem obok Wietnamu, w jakim jeszcze nie byłem w Azji Południowo-wschodniej. Wybierając jednak którąkolwiek z powyższych opcji straciłbym lot i rezerwację w hotelach o łącznej wartości US$400, z czego połowa była darmowa. No i musiałbym zapłacić za nowy bilet i zakwaterowanie w nowym miejscu. Szybki rzut oka w sieci znalazł kolejną opcję. Firma o nazwie Vietnam Visa Corp. chwali się, że może załatwić visa-on-arrival… w pół godziny!

Poranny lot do Sajgonu przepadł. Następny był za jakieś cztery godziny. Jeffri zapewnił mnie, że przeniosą mnie na ten lot za darmo, co nie jest zbyt popularną praktyką wśród tanich linii lotniczych. Warunkiem było rozwiązanie sytuacji wizowej. Wypełniłem niezbędne dokumenty online i pół godziny później mogłem wydrukować potwierdzenie przyznanie visa-on-arrival. Cała operacja kosztowała mnie US$70 plus około US$10 za dostęp do komputera z Internetem i drukarką na lotnisku. Jeffri był usatysfakcjonowany. W między czasie przyszła odpowiedź z Sajgonu. Lokalni pracownicy Air Asia chcieli więcej informacji. Mając jednak w ręku papiery na kolejną wizę tym razem bez problemu odprawiłem się na lot do Sajgonu.

Po przylocie na lotnisko w Sajgonie, reprezentant Vietnam Visa Corp. czekał na mnie z tablicą z moim imieniem. Zabrał mnie wprost do władz imigracyjnych, które po przejrzeniu moich dokumentów i uiszczenia standardowej opłaty w wysokości US$45 wpuściły mnie do Socjalistycznej Republiki Wietnamu.

PS. Jeffri zapewne robił, co do niego należało, co nie zmienia faktu, że należą mu się podziękowania za pomoc, profesjonalną postawę i cierpliwość wobec nieogarniętego asinga.

About Life in the tropics

My name is Marek Lenarcik and I am a professional vagabond. I have visited 33 countries and lived in 7. I have been writing since my 17th birthday. I've been published in The Washington Times, The Times (Polish Edition), Paranormal Magazine UK, and Playboy Magazine. among others. My debut book - "Tajski epizod z dreszczykiem" (Thai episode with a thrill) has been published on June 28th, 2012 by "Bezdroża" Publishing House in Poland. Currently I am working on its translation and publishing on the international market. I also started work on my second book.

Posted on 15 kwietnia, 2013, in Wietnam. Bookmark the permalink. 4 Komentarze.

  1. Miałam taką sytuację, gdy przekraczałam granicę lądową wietnamsko-laotańską. Trzy dni za wcześnie chcieliśmy skorzystać z naszej wizy. Celnik chyba miał ubaw stresując nas trochę i kręcąc nosem, bo po jednym, niezbyt długim telefonie jakby nigdy nic zmienił nam daty wyjazdu i puścił nas dalej. Nie krył on rozbawienia naszym roztrzepaniem ;).

    • No niestety ludzie z Air Asia to nie celnicy na lądowej granicy i bez zatwierdzenia albo nowej „wizy” się nie dało. :-). Tak myślałem, że jakby mnie AA puściła, to na granicy bym się pewnie dogadał. Ale AA nie chciała puścić!

  2. Dzięki za te praktyczne informacje. Czekam na więcej i pozdrawiam.

Dodaj odpowiedź do Life in the tropics Anuluj pisanie odpowiedzi